Loreena McKennitt zagrała w Polsce dwa koncerty - w Sali Kongresowej w Warszawie oraz w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu. Fani Loreny długo czekali na Jej wizytę w naszym kraju. Po koncercie mam wrażenie, ze przyjechała za wcześnie. Zaraz po koncertach pojawiło się wiele recenzji i wiele komentarzy. Niestety wszystkie które dotyczą brzmienia i realizacji dźwieku są mocno krytyczne. Osobiście także jestem rozczarowany nagłośnieniem sali w Zabrzu. Przytoczę ponizej wypowiedź czytelnika jednego z portali folkowych, podpisanego imieniem Robal. Mimo, że człowiek pisze o Sali Kongresowej, takie same wrażenia miałem w Zabrzu.
"Chciałem podzielić się moimi odczuciami odnośnie rzeczonego koncertu, które są odmienne od wrażeń autorki i dotychczasowch wpisujących. Koncert był dla mnie prawie całkowitym rozczarowaniem i to nie za sprawą samej Loreeny z zespołem, tylko fatalnej realizacji dźwiękowej koncertu. Mam wrażenie, że autorka była na jakimś innym koncercie niż ja. Przyznam się, że to najgorzej nagłośnony koncert na jakim w życiu byłem. Trochę konkretów: 1. dźwięk płynął z głośników od razu z pogłosem i echem, tak że wrażenie było, jakby zaspół na kilkakrotnie mniejszej sali niż w rzeczywistości 2. dolna średnica i dół pasma całkowicie głuche i niewyraźne (co było słychać szczególnie na wiolonczeli, która grając na górnej średnicy grała dźwięczniej, a na dolnej całkowicie głucho) 3. perkusja grała jakby kocioł i werble przykryto kocem, a talerze słyszalne były przy wybrzmiewaniu (głuchym), jakby bez uderzenia pałeczką 4. gitary klasycznej w ogóle nie było słychać 5. gitara elektryczna głucha i bezbarwna 6. jedynie głos ustawiony był poprawnie i dzięki temu można było podziwić wielki talent i nie mniejszy kunszt wokalny Loreeny (chociaż ten pogłos przeszkadzał). Jakby to wszystko mogło zabrzmieć dobrze ustawione? Koncert jest doskonałym przykładem jak amatorszczyzna realizatora i kiepska sala mogą obniżyć poziom artystyczny wydarzenia prawie do zera, przy świetnych muzykach i wybitnym wokaliście. Koncert był dla mnie nudny i bez emocji, wyszedłem skonfudowany na przerwie, żeby nie utrwalić złego wrażenia. Być osoby które siedziały blisko sceny miały możliwość lepszego odbioru poprzez kontakt z zespołem, ale dla mnie koncert był całkowitą porażką. Rozumiem, że emocje związane z kontaktem i odbiorem muzyki ulubionego artysty mogą być ważniejsze dla kogoś od realizacji, ale nie piszmy na Boga, że realizacja była dobra, skoro to nieprawda!
Pierwszy raz również spotkałem się, żeby przed wejściem wyraźnie infomrowano, żeby nie robic zdjęć podczas koncertu, a mimo to artysta musiał prosić o to samo widzów i wyjaśniać im, że to przeszkadza muzykom.
Pozdrawiam wszystkich krytycznych i bezkrytycznych."
Jednak mimo tego dzwiękowego zawodu warto było zobaczyć w świetnej jak zawsze formie Lorenę i piekną wiolanczelistkę Caroline Lavelle.
Miejmy nadzieję, że doczekamy się kiedys w Polsce prawdziwej sali koncertowej, a na obecnych znów zatańczy Mazowsze.